Zapytała mnie niedawno pacjentka, czy jest sens wykonywanie zabiegu, który pojawił się ostatnio w wielu gabinetach. Nie podaję jego nazwy, ale chodzi o zabieg reklamowany jako zupełna nowość na rynku medycyny estetycznej, jako coś nowoczesnego, „medycznego”, jako „pierwszy na świecie laserowy iniektor”. W zabiegu używa się urządzenia oraz dedykowanego mu preparatu.
„Laserowy” wabik
Zabieg pojawił się w ubiegłym roku. Jest promowany jako cudowne remedium na wszystko: niweluje zmarszczki, ma działanie wolumetryczne, a nawet zmniejsza widoczność blizn i rozstępów. Po pierwszym zdaniu opisu pomyślałem, że może chodzi o jakiś rodzaj wstrzykiwania czegoś laserowo w ciało. Im jednak dłużej czytałem, tym bardziej czułem się zażenowany.
Kiedy czyta się jedną z płatnych reklam tej metody, to na poziomie emocji robi ona wielkie wrażenie. Kiedy jednak włączy się myślenie – widać, że jest to manipulacja. Przyjrzyjmy się temu bliżej.
„Laserowy iniektor – pierwszy na świecie”. Wiadomo, że na odbiorcach zawsze robi wrażenie słowo „laserowy” i „pierwszy na świecie”. Ale zaraz się okazuje, że to jest laser o małej mocy, który tak naprawdę niczemu nie służy oprócz… świecenia! Czyli to jakbyśmy reklamowali pierwszy samolot, który ma skrzydła, ale nie lata. Więc to słowo „laserowe” jest wyłącznie po to, aby zrobić dobre wrażenie.
W urządzeniu jest też prąd o odpowiednich parametrach, który ma oddziaływać na skórę i umożliwiać wnikanie substancji do skóry. O tym napiszę za chwilę.
Czy to legalne?
Drugą istotną w komunikacie reklamowym kwestią było to, że metoda „wypełnia”, i dalej, że „substancje wnikają do poziomu skóry właściwej, że zatrzymują się w naskórku i tam dostają się do krwi” Hm… czyli, co ulega wypełnieniu? Żylak, nos, palec, czy jeszcze inna część ciała, do której dociera krew?
Trzecia sprawa – podobno używany preparat ma status leku. Sprawdziłem w wykazie leków zarejestrowanych w Polsce – nie ma w nim nic takiego zarejestrowanego, więc albo nie jest to lek, albo jest to lek podawany nielegalnie. A jeśli tak, to biorąc pod uwagę, że zabieg dostępny jest w salonach kosmetycznych, kosmetyczki muszą być naprawdę odważne, że podejmują się leczenia bez kwalifikacji, i do tego nielegalną substancją.
I kolejna rzecz – informacja, że patent i technologia pochodzi z 2021 roku. Nie znam dokładnie parametrów prądu używanego w tym urządzeniu, bo nie mam dostępu do informacji technicznych. Wiadomo, że po potraktowaniu skóry prądem zwiększa się jej przepuszczalność, ale… tego typu urządzenia były już 10 lat temu. Więc ktoś miał patent na niebieską dachówkę, a oni opatentowali czerwoną.
Efekt zabiegu jest podobno natychmiastowy i spektakularny. Pokazane są zdjęcia przed i po. Ale na filmiku reklamowym jest młoda kobieta i tak naprawdę niewiele widać.
Déjà vu
Przypomniała mi się historia sprzed kilku lat, gdy pojawił się „laser, który usuwa białe i siwe włosy” , co nie dosyć, że jest głupotą (nie da się laserem usunąć białych włosów, bo nie ma w nich barwnika) to w dodatku ktoś się tak zapętlił w tym przekonywaniu o unikatowości tego lasera względem białych i siwych włosów, że z przekazu wynikało, że laser usuwa tylko białe i siwe, a czarnych czy brązowych już nie. Ten tekst, który zatytułowałem „O laserze dla gęsi”, miał u mnie na blogu bardzo dużą popularność, dopóki nie dostałem pisma od prawnika producenta lasera, że szkaluję dobre imię firmy (użyłem nazwy lasera). Nie sprawdzałem czy gdybym w mniej prześmiewczy sposób wtedy pokazał absurdalność ich „patentu” też by mi grożono sądem i nie zdecydowałem się na dyskusję merytoryczną z firmą, czy to poprzez pisma, czy też w razie czego przed sądem. Artykuł wycofałem.
Wracając do tematu artykułu. Przeżywam pewne deja-vu, i widzę wielką manipulację. Znowu epatowanie lekiem (który przypomnę jest niezarejestrowany lekiem w Polsce lub lekiem nie jest). Znowu podkreślanie „laserowe” urządzenie, żeby tylko hasło „laser” nadało metodzie rangi.
Dalej czytam, że urządzenie „wtłacza substancje do poziomu skóry właściwej”, czyli de facto tylko do naskórka. Naskórek ma grubość ok. 0,3 mm. Mówienie, że wtłacza się te substancje w cienki naskórek jest śmieszne. To jakbyśmy chcieli wtłoczyć w arkusz pergaminu pół litra wody. Zdecydowanie właściwsze byłoby określenie „skropienie” . Ale to jeszcze nie koniec ciekawostek. Bo dalej jest opis, że zabieg polega na tym, że smaruje się skórę preparatem (umieszczonym w strzykawce) i jeździ się po niej urządzeniem. Po 15 minut widoczne są efekty zmniejszenia zmarszczek o 76% i ujędrnienia oraz zagęszczenia skóry. Ten „cudowny retusz, wolumetrię” porównałbym do tego, że mamy samochód cały w rdzy, ale jak spryskamy go farbą, to od razu staje się ładny.
Cuda, cuda, cuda
Zabieg określa się jako „wypełniacz bez użycia igły”. Wiem, że ładnie to brzmi, ale bez użycia igły z założenia żadnego wypełniacza się nie da zrobić. To tak jakby ktoś chciał w rękawicach bokserskich uformować pierogi. Igła jest potrzebna nie tylko do podania preparatu w głąb tkanki, ale też dla precyzji, bo w jednym miejscu podajemy mniej, w innym więcej; raz głębiej, raz płycej.
Pojawia się też informacja, że w tym naskórku znajdzie się od 5 do 30% zaaplikowanego preparatu. Jeśli firma daje taki duży rozstrzał, to znając realia, raczej chodzi o te 5%.
Czytam też, że naskórek jest traktowany jako magazyn preparatu, który potem jest rozprowadzany po organizmie przez kolejne 7 dni. A więc ten 0,3 mm grubości naskórek jest rezerwuarem składników przez tydzień! To można określić cudem.
Ktoś chyba naprawdę przesadził. Urządzenie pojawiło się w renomowanych gabinetach.
Ilość kitu jaki można wcisnąć, jak widzę, nie ma granic, a część osób, które się nie znają i które nie będą chciały włączyć logicznego myślenia, będzie to łykała jak pelikan ryby.
Odniosę się jeszcze do technologii traktowania skóry prądem o pewnych parametrach, która ułatwia wnikanie PEWNYCH (nie każdych) substancji. To nic nowego. Ja na ten temat pisałem pracę naukową na studiach w UK. Nawet mam takie urządzenia w klinice i stosuję taką technologię do bezbolesnego podawania botoksu np. w zabiegach na potliwość. Ta technologia jest też stosowana czasem w pewnych zabiegach medycznych, przy dolegliwościach, bólach.
Więc sam pomysł na zabieg jest ok, ale to NIE jest ani zabieg wolumetryczny, ani ujędrniający skórę, tyko lekki zabieg kosmetyczny, a w zasadzie metoda, którą możemy do skóry pewne rzeczy (te które są w stanie przeniknąć barierę naskórka) wtłaczać.
Natomiast to, co zastosowała ta firma, to przede wszystkim kreatywność marketingowa.