Dzisiejszy wpis zainspirowany został historią Anny Skury, znanej blogerką działającej na Instagramie pod nazwą @whatannawears. Niedawno opublikowała na swoim profilu informację o tym, że kilka lat temu poddała się zabiegowi powiększania piesi preparatem Aquafilling, który okazał się dla niej metodą niebezpieczną, bo preparat, który teoretycznie miał sam się wchłonąć, nie tylko się nie wchłonął, ale też nie da się go w prosty sposób usunąć.
Anna Skura – operacja ratująca zdrowie
W efekcie Anna Skura musiała poddać się inwazyjnej operacji usuwającej żel. Tak o tym pisze na swoim profilu:
„A Q U A F I L L I N G. To miała być alternatywna, „nieinwazyjna, bezpieczna” metoda modelowania piersi, której poddało się w Polsce kilka tysięcy kobiet. W tym ja. Przyjemnie brzmiąca nazwa, jednym nie mówi kompletnie nic, w drugich budzi grozę. Zabieg wykonywany pod skrzydłami znanego lekarza w renomowanej klinice. Żel, który za pomocą ultra małych cięć wprowadzany był w piersi. Po 5 latach miał się wchłonąć, okazał się trucizną, która skrzywdziła, poddała cierpieniu i oszpeciła wiele kobiet. Metoda, która mimo atestów została wycofana z rynku, gdy okazało się, że żel nie wchłonie się nigdy, jest niebezpieczny, bo może migrować po ciele i uszkadzać tkanki w ciele. Można usunąć go poprzez poważną i bolesną operację, którą właśnie przeszłam. Operacja ta ratuje zdrowie, ale może uszkodzić i deformować piersi. Doświadczyłam tego. Usunięcie preparatu to dopiero pierwszy etap leczenia, usunięcie preparatu i zmienionych przez niego tkanek wiążę się często z deformacją i asymetrią piersi, a w związku z wysokim ryzykiem powikłań.”
Takich kobiet, jak Anna Skura jest w Polsce więcej. Szacuje się, że tych zabiegów wykonano ponad 6 tys. Pierwszy raz o Aquafillingu pisałem jesienią 2019, po tym, gdy wskutek pojawiających się coraz częściej powikłań, wycofano preparat z rynku.
Zobacz: Aquafilling, 2% prawdy, duży kłopot
Wyjaśniałem wtedy, co tak naprawdę mieście się w preparacie, który miał być bezpieczną „zżelowaną wodą”. Otóż tym, co tę wodę żeluje, był poliakrylamid, trwały wypełniacz o bardzo negatywnej sławie, używany w latach dziewięćdziesiątych do modelowania twarzy. Było go zaledwie 2% w preparacie (oficjalnie), więc o nim nie wspominano, a to on odpowiadał za powikłania.
Informacja o bezpieczeństwie zabiegu i o tym, że preparat się wchłonie były od początku nieprawdziwe. Preparat nie mógł się wchłonąć, skoro jego elementem był niewchłanialny składnik. Największym problemem jest to, że poliakrylamid integruje się z własną tkanką, nacieka, przenika, tak się w nią wkleja, że nie da się go odseparować, ani wyskrobać, ani rozpuścić, w żaden sposób usunąć. Trzeba go wyciąć ze zdrową tkanką.
Zamiast więc wchłonąć się po 5 latach, stał się tykająca bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć. Oczywiście nie jest tak, że u każdej osoby, która „ma w sobie” poliakrylamid będzie on powodować powikłania. Niestety nikt nie jest w stanie przewidzieć, co i kiedy się stanie. Może być tak, że nigdy nic się nie stanie, ale też może być tak, że po 5, 10 czy 15 latach pojawi się działanie niepożądane.
Anna Skura – Aquafilling i koszty psychiczne i fizyczne usunięcia preparatu
Anna Skura o swojej operacji usunięcia Aquafillingu opowiedziała też w wywiadzie dla Wirtualnej Polski:
„Wczoraj minął miesiąc od operacji. Usunięto z mojego ciała większość preparatu wraz z częścią moich mięśni. Powiem ci, że strach przed operacją to jedno. Ale świadomość, że będę okaleczona, a moje piersi – zdeformowane okazała się dla mnie bardzo trudna.
Początkowo myślałam, że rekonwalescencja będzie stricte fizyczna, że będę musiała o siebie dbać, unikać różnych aktywności. Ale w tym wszystkim najważniejszy okazał się powrót do równowagi psychicznej. Operacja to tylko pierwszy etap leczenia. Po niej trwa długa rekonwalescencja, nawet do dwóch lat trwa rekonstruowanie piersi. Wcześniej jest to niemożliwe, bo istnieje zbyt wysokie ryzyko powikłań.”
Anna Skura mówi też, że nie miała postaw podejrzewać, że coś pójdzie nie tak. Produkt miał certyfikat, polecał go znany autorytet, a zabieg wykonano w renomowanej klinice. Jak to możliwe, że legalny produkt spowodował problem w organizmie, nie tylko u blogerki, ale i innych kobiet?
Światło na to może rzucić to, co napisałem w innym swoim artykule o Aquafillingu [Aquafillig, od powiększania do mastektomii]. Wyjaśniałem w nim, jak działa rejestracja produktów.
Aquafilling był zarejestrowany jako produkt medyczny. Dużo firm produkuje np. preparaty na ból gardła i rejestruje je jako wyroby medyczne, żeby można je było swobodnie reklamować (w odróżnieniu od leków), ale też dlatego, że inne, prostsze są standardy ich produkcji i rejestracji.
Dla niektórych wyrobów trzeba robić badania na ludziach, a dla niektórych nawet nie. Przy czym to w dużym stopniu sam zgłaszający decyduje o tym, do której klasy należy jego wyrób, czy tej bardziej restrykcyjnej (wymagającej badań), czy nie. To powoduje, że taki preparat jak Aqafilling mógł zostać zarejestrowany jako wyrób medyczny w relatywnie prosty sposób. Te przepisy na szczęście niedawno się zmieniły, stały się bardziej restrykcyjne i kontrolujące.
Zobacz też:
Iwona Węgrowska i pęknięty implant piersi. Czy to powinno dziwić?
Aquafilling wycofany – czego uczy ta historia
Aquafilling został wycofany kilka lat temu, ale kobiety, które poddały się zabiegowi ponoszą tego konsekwencje do dziś, co daje realny obraz trwałości oddziaływania różnych metod. Na tę historię z Aquafillingiem można spojrzeć z różnych perspektyw. Dla mnie jest to okazja, żeby zwrócić uwagę na to, jak całościowo funkcjonuje rynek medycyny estetycznej.
1. Manipulacja
Europejska produkcja (przynajmniej oficjalnie, bo skąd były „prefabrykaty” nie wiem) i kanały dystrybucji, renomowane kliniki, w których wykonywano zabiegi, dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. Naprawdę trudno się dziwić pacjentkom, że decydowały się na zabieg. Jednak cały przekaz marketingowy był manipulacją. Mówiono o wodzie, jako głównym składniku preparatu. Nie wspominano o stałym wypełniaczu – poliakrylamidzie. To są tego typu manipulacje, że nie można zarzucić kłamstwa (bo woda przecież była), ale jednocześnie nie są całą prawdą. Trochę jak w rzucie monetą. Mogę powiedzieć, że mam wyjątkową rękę, bo rzucałem monetą i w 100 procentach przypadków wypadł mi orzeł. I to może być prawdą, ale nie oznacza, że jest to prawdą ogólną, zawsze i dla każdego – jak ktoś dociekliwy, by dopytał, ile razy rzucałem i odpowiem, że dwa, to zmienia już obraz sytuacji diametralnie. Zawsze więc trzeba mieć na uwadze to, że informacje, jakie do nas docierają nie zawierają pełnego obrazu. Trzeba pytać, pytać, pytać, a potem analizować.
2. Nieodwracalne skutki
Często narzeka się na krótkotrwałe działanie zabiegów medycyny estetycznej, ale prawda jest inna – wiele zabiegów daje długotrwałe efekty, tyle, że różnego rodzaju i nie zawsze takie, jakie chcielibyśmy. Naprawdę w wielu przypadkach długoterminowe skutki zabiegów są nieodwracalne, choć oczywiście ta nieodwracalność niekoniecznie oznacza coś złego czy niebezpiecznego.
Gdy wstrzykujemy do organizmu jakiś preparat to o całkowicie odwracalnych efektach możemy mówić w zasadzie tylko w przypadku toksyny botulinowej i osocza bogatopłytkowego, oraz teoretycznie nieusieciowanego kwasu hialuronowego i witamin, minerałów (takich, jak podawane w mezoterapii). W innych przypadkach dochodzi do różnych zmian, np. do rozciągnięcia śluzówki (powiększanie ust), zwłóknień (kwas hialuronowy), późnych stanów zapalnych (wypełnianie kwasem hialuronowym słabo oczyszczonym albo ze zbyt dużą ilością środków chemicznych służących sieciowaniu).
Efekt zabiegu teoretycznie już minął, a w praktyce organizm boryka się z problemami. Tak jak w przypadku Aquafillingu. Mówiono, że zabieg jest na 5 lat, a potem preparat się wchłonie. Tymczasem mija 5 lat i problem zostaje, i to bardzo poważny. Woda się wchłonęła, ale poliakrylamid nie. Co gorsza migruje, integruje się z własną tkanka, prowadzi do poważnych stanów zapalnych.
3. Pokusa łatwych zabiegów
Mówienie półprawd jest powszechną praktyka w naszym życiu (wystarczy posłuchać reklam). Nie omija to medycyny estetycznej. Ja nie wprowadziłem u siebie Aquafillingu mimo iż wyglądał bardzo obiecująco z reklam. Ale te obiecujące metody tym bardziej trzeba mocno sprawdzić. Jak się ktoś na tym znał i zadał sobie trud sprawdzenia składu, to doskonale wiedział, że ten preparat był ryzykowny. Jednocześnie dla lekarzy wykonywanie takich zabiegów było kuszące, bo na modelowanie piersi metodami niechirurgicznymi było bardzo dużo chętnych.
Proces certyfikacji w przypadku Aquafillingu nie do końca była jasny. O ile wiem, w Polsce były jakieś problemy rejestracyjne. Mało osób zdaje sobie sprawę, że droga od pomysłu na preparat do zabiegu jest bardzo długa i na wielu etapach może się zadziać coś złego. Niezależnie od tego, czy jest to Aquafilling, czy np. kwas hialuronowy. Pacjent na co dzień tego nie wie, zakłada dobrą wolę, rzetelność i uczciwość wszystkich – producenta, importera, dystrybutora, osoby wykonującej. Jak idzie do szpitala na wymianę stawu biodrowego, to zakłada, że nie dostanie jego podróbki. Ale medycyna estetyczna jest sektorem sprywatyzowanym i jest dużo pokus. To powoduje, że czasami wprowadza się do organizmu coś, co nie powinno się w nim znaleźć, nie zawsze nawet świadomie z punktu widzenia osoby wykonującej zabieg.
4. Dewaluacja medycyny estetycznej
Szkodliwy jest przekaz marketingowy pokazujący medycynę estetyczną jako obszar zabiegów łatwych i przyjemnych. To ma zachęcić do korzystania z nich bez ograniczeń, ale przekłamuje prawdę o tym, że wymagają one wiedzy, doświadczenia i że nie są obojętne dla organizmu. Mogą cudownie pomóc i strasznie zaszkodzić. Przez taki przekaz medycyna estetyczna się dewaluuje, powstaje skrót myślowy – skoro jest taka łatwa, przyjemna i bezpieczna, to można szukać zabiegów najtańszych i bez znaczenia, czy wykona je kosmetyczka czy lekarz, i jakim preparatem. A to niestety ma znaczenie, i to ogromne, co widać po coraz bardziej wzrastającej liczbie powikłań. To nie jest deser, który można jeść do woli, on może się przejść, zaszkodzić w nadmiarze.
A propos powikłań. Sam certyfikat preparatu nie chroni przed nimi. Od wielu lat zajmuję leczeniem powikłań po zabiegach medycyny estetycznej. Zauważyłem, że np. 80% powikłań po kwasie hialuronowym wywołanych jest przez jeden konkretny preparat. I nie jest to preparat no name, chociaż z niższej półki, i ze względu na cenę bardzo często stosowany w gabinetach kosmetycznych. To pokazuje jak ważne jest wybieranie najlepszych, sprawdzonych rozwiązań. Czasem po takim kwasie, który niby już się wchłonął, pozostają efekty w postaci utrzymującego się cały czas sztucznego wyglądu. Warto przy tym zauważyć, że rynek medycyny estetycznej różni się w zależności od kraju. Dla polskiej medycyny estetycznej charakterystyczne jest nadużywanie kwasu hialuronowego. Wynika to z siły przekazu, prostoty zabiegu, szybkiego efektu i dopuszczenia kosmetyczek do wykonywania tego zabiegu. A kwas hialuronowy nie jest w moim rozumieniu żadną zaawansowaną medycyna estetyczną, raczej taką piątą klasą podstawówki. Co więcej w niewłaściwych rękach kończy się poważnymi powikłaniami i długotrwałymi konsekwencjami. Nie mam zamiaru straszyć, ale taka jest prawda.
Zobacz też: Powikłania po kwasie hialuronowym
Moja filozofia działania w obszarze medycyny estetycznej
Moja filozofia działania w obszarze medycyny estetycznej jest zupełnie inna. Od lat promuję nowoczesne podejście, czyli medycynę regeneracyjną. Nie jest ona tak szybka, jak metody typu kwas hialuronowy (czy Aquafilling), ale za to daje naturalne i trwałe efekty. Co więcej, finalnie daje lepsze efekty. Regeneracja, wymuszenie na organizmie procesów naprawczych, jest moją filozofią działania, gdyż:
1. Liczy się dla mnie bezpieczeństwo zabiegów. Z tego też powodu rzadko kiedy wprowadzam od razu nowinki w postaci preparatów. Wolę się im najpierw poprzyglądać, bo często po pierwszej euforii, po roku, dwóch okazuje się, że metoda jest nieskuteczna lub niebezpieczna. Tak np. było właśnie z Aquafillingiem. Z urządzeniami jest trochę inaczej – szybciej można ocenić czy działają czy nie, często nawet przed zakupem, mając odpowiednią wiedzę i rozumiejąc technologię, fizjologię, biofizykę.
2. Wybieram naturalność efektu, a nie sztuczność. I dla klientów też to jest istotne. Chcą być młodzi i ładnie, a nie „zrobieni”.
3. Zależy mi na zadowoleniu klienta. Dodam, że chodzi o zadowolenia w dłuższej perspektywie czasu, bo ode mnie bezpośrednio po zabiegu rzadko który pacjent wychodzi od razu zadowolony, np. zaraz po laserze frakcyjnym wcale nie wygląda się dobrze. Czekanie na efekty wymaga cierpliwości. U niektórych osób pojawiają się one po paru tygodniach, u innych po paru miesiącach. Ostatnio klientka zapytała mnie, czy to możliwe, że teraz we wrześniu widzi najlepsze efekty po zabiegu laserem frakcyjnym wykonanym w styczniu. Tak, jest to możliwe, bo każdy reaguje indywidualnie. Na tym właśnie polega nowoczesna medycyna estetyczna – efekt narasta w czasie, a potem się utrzymuje.
Czy moje podejście do medycyny estetycznej ma jakieś minusy? Owszem, to że na efekty dłużej się czeka, wymaga od pacjentów cierpliwości i zaufania do mnie. Dlatego uważam, że nowoczesna medycyna estetyczna jest dziedziną ekskluzywną, dla osób świadomych i myślących perspektywicznie. Takie podejście nie zwalnia z tego, że trzeba mieć dobre urządzenia i doświadczenie w wykonywaniu zabiegów. W mojej filozofii działania jak najmniej jest wstrzykiwania preparatów, a jak najwięcej stosowania urządzeń. Przede wszystkim jednak jestem nastawiony na długotrwały efekt i na stałą współpracę między lekarzem i pacjentem.