Wolumetryczny. Kryształowy. Perłowy. Takie nazewnictwo laserowe pojawiło się jakiś czas temu na rynku. Czy to jakaś rewolucja w medycynie estetycznej? Bo przecież poważnie brzmi. Absolutnie nie. Te nazwy są jedynie przejawem sprytu marketingowego. Ten tekst (i poprzedni – o laserze wolumetrycznym) jest moją odpowiedzią na coraz częściej spływające do mnie pytania, zarówno klientek, jak i obserwatorów moich kanałów socialmediowych, co to za lasery i czy warto iść na takie zabieg, a przy okazji także objaśnieniem jak działa rynek medycyny estetycznej
Laser wolumetryczny
O laserze wolumetrycznym pisałem w poprzednim tekście, pokazując, jak odbywa się proces manipulacji poprzez wykorzystanie słowa „wolumetryczny” do nazwy lasera, mimo iż żaden laser nie ma możliwości działania w ten sposób.
Laser wolumetryczny, zwany też laserem czerwonym, jest po prostu laserem frakcyjnym nieablacyjnym. Ponieważ jednak lasery frakcyjne nieablacyjne mają niską skuteczność i nie przyciągają klientów, producent postanowił go nazwać laserem wolumetrycznym, licząc na to, że nikt nie będzie zadawał pytań, co naprawdę się za tą nazwa kryje.
Przeczytaj koniecznie:
Laser wolumetryczny (inaczej laser czerwony). Hit czy kit, czy nowomowa?
Laser kryształowy. „Nowość”, która ma 30 lat
Kolejnym „hitem” promowanym jako supertechnologia na odmładzanie, jest laser kryształowy. Dostaję sporo zapytań o to, czy warto korzystać z takich zabiegów czy nie warto.
Ten laser piękną ma tylko nazwę. Laser, który ma spektakularnie odmładzać nie jest żadną nowością, a jedynie nowomową marketingową. W rzeczywistości jest to, podobnie jak laser wolumetryczny, jeden z laserów frakcyjny nieablacyjnych. Konkretnie jest to laser Neodymowo-YAGowy, co oznacza, że w tym laserze źródłem promieniowania jest kryształ Neodymowo-YAGowy. Lasery te są jednymi z najstarszych laserów w medycynie estetycznej. Ta „nowość” ma już ze 30 lat.
Jak widać, znowu cały zamysł bazuje na wykorzystanie nazwy, która ma sugerować unikalność lasera i kojarzyć się z luksusem. Równie dobrze w ten sposób można byłoby nazwać połowę laserów na rynku, czyli wszystkie te urządzenia, które wykorzystują w budowie kryształy, np. każdy laser Neodymowo-YAGowy, połowę laserów pikosekundowych, lasery Q-swich.
Kryształ kojarzy się z czymś cennym. Teraz myślę, że aż dziwne, że dopiero teraz ktoś wpadł na ten pomysł, żeby to wykorzystać. I czuję się zainspirowany do tego, żeby zacząć reklamować swoje lasery jako „złote lasery”. Dlaczego „złote”? Bo np. są „złote” efekty zabiegów, bo zabiegi wykonują „złote ręce”, bo w laserze występują złote lusterka odbijające promieniowani laserowe – sam mam takie laser. I chyba wielki błąd do tej pory popełniałem, że mając złote lasery nie nazywałem ich w ten sposób😊.
Jeszcze co do skuteczności działania lasera kryształowego, to w obszarze odmładzania jest mierna. Podobnie jak w laserze czerwonym, czy każdym innym laserze nieablacyjnym, trzeba 6-8 zabiegów, aby uzyskać efekt podobny do tego, który daje 1 zabieg laserem ablacyjnym. W dodatku, może się też zdarzyć, że zamiast oczekiwanego efektu, będzie pogorszenie, czyli utrata objętości twarzy przy źle wykonanym zabiegu.
Laser perłowy i psucie rynku
Ten laser jest najbardziej tajemniczy ze wspomnianych. Trudno się o nim dowiedzieć czegoś wiarygodnego. Z dostępnych publicznie informacji wiadomo tylko tyle, że ma odmładzać, ale jakie parametry ma urządzenie, tego już nie wiadomo.
To zaledwie trzy przykłady zjawiska, które psuje i dewaluuje rynek medycyny estetycznej, czy to chodzi o lasery, czy o stymulatory tkankowe, o których już wiele razy pisałem, czy inne urządzenia i preparaty.
Lasery są skuteczne i modne, więc próbuje się wycisnąć z nich coraz więcej, ale nie poprzez poprawę parametrów i skuteczności, bo o to jest już trudno, ale przez wprowadzanie na rynek starych technologio z nowymi nazwami i poprzez strategie informacyjne (czy raczej dezinformacyjne) robiące ludziom sieczkę w głowie. Ktoś się naczyta super opisów o jakimś laserze perłowym, czy kryształowym, a nie ma wystarczających kompetencji, aby zweryfikować, czy mają one jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. Psuje to rynek też w długofalowej perspektywie. Bo jeśli pacjent pójdzie na zabieg i nie zobaczy po nim efektów to potem, jak będzie miał wskazania do zabiegu laserowego np. na przebarwienia, czy zabiegu odmładzającego z wykorzystaniem właściwego lasera, to nie zdecyduje się na nie, bo będzie przekonany, że to nie ma sensu, że zabieg nie zadziała, skoro wcześniej taki super laser nie przyniósł efektu. Bo skąd taka osoba ma wiedzieć, że ten kryształowy, wolumetryczny czy perłowy laser, to był zwykły fejk?