Kiedy pisałem poprzednie teksty dotyczące koronawirusa, liczba zachorowań w Polsce była mniejsza (ok. 4 tys. dziennie), teraz zostało przekroczone 20 tys. dziennie. Aby odpowiedzieć na pytanie, co to zmienia w podejściu do koronawirusa, a przede wszystkim, co dalej, warto się oprzeć na logice i na tym, co już wiemy o wirusie SARS-Cov-2 i o epidemii.
Podawałem w poprzednich tekstach dużo danych światowych, dzisiaj skupię się na Polsce.
Pojawiają się obawy, by w Polsce nie było drugiej Lombardii, kiedy to, z powodu koronawirusa umierało we Włoszech 1000 osób dziennie. Albo drugiej Hiszpanii. Czy jest to uzasadnione?
Nieuchronność. Nie pytaj „czy złapiesz wirusa”, tylko „kiedy”
Fakty są takie, że minęło 8 miesięcy od początku ogłoszenia pandemii. Nie ma na koronawirusa ani szczepionki, ani nie ma leku, który, by go blokował w organizmie. I nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie coś się zmieniło w tym temacie. W tym sezonie, do wiosny-lata, na pewno szczepionki i leku nie będzie. (O szczepionkach więcej napiszę w kolejnym artykule).
Fakty są też takie, że zakażanie odbywa się inaczej teraz niż na wiosnę. Wiosną można był złapać koronawirusa głównie przez kontakt z kimś z zagranicy. Powstawały ogniska zakażeń, co powodowało, że dawało się je rozpoznać i wyłapać (przynajmniej teoretycznie), zanim wirus rozniósł się dalej. I to było w miarę proste – namierzyć ognisko i odizolować tych ludzi. Teraz sytuacja się skomplikowała, można go złapać wszędzie.
Faktem najważniejszym jest więc według mnie nieuchronność. Nie ma kwestii czy złapiemy wirusa, a jedynie – kiedy to nastąpi. Ludzie powinni mieć świadomość, że uchylanie się przed tą nieuchronnością nic nie da.
Kiedy liczba zachorować zahamuje?
Kiedy słyszymy statystyki dotyczące liczby zakażeń, to trzeba je pomnożyć przynajmniej 10 razy (a może nawet 20-30 razy) niż mówi się oficjalnie (co wynika z tego, że większość ludzi przechodzi wirusa bezobjawowo i nie robi żadnych testów, więc nie ma szansy być ujęta w statystykach). Co oznacza, że nie 20 tys. a 200 tys. nowych osób dziennie może mieć infekcję, czyli przez miesiąc może to być 6 milionów. Ale przypominam, nie każdy, kto ma infekcję, zachoruje, a tym bardziej ciężko. Większość osób przechodzi COVID-19 bezobjawowo lub z objawami mało uciążliwymi.
Ponieważ wirusa można złapać wszędzie, w pracy, w komunikacji, w sklepie, od kogoś z rodziny, za późno jest, aby zahamować rozprzestrzenianie się infekcji przez lockdown. Moim zdaniem musi do tego zahamowania dojść w sposób naturalny. I tak się stanie, bo taka jest natura rozprzestrzeniania się tego wirusa jaki i innych podobnego typu.
Osoby, u których wirus się rozpanoszył, wydzielają go (np. wykaszlując, bo koronawirus przenosi się droga kropelkową) i trafia on na nowe osoby. Rozprzestrzenianie się będzie rosło, dopóki będzie więcej osób wrażliwych na wirusa, niż odpornych. Ktoś kto pierwszy złapie wirusa, gdy zetknie się z np. 10 osobami, zarazi większość z nich i one ponieważ będzie się u nich wirus rozwijać, czyli będą go niejako „hodować” rozniosą wirusa dalej w swoim środowisku. Ale w którymś momencie większość z tych 10 osób będzie już miała wcześniej kontakt z wirusem, i przy ponownym kontakcie już nie złapie infekcji i jej nie rozniesie, bo organizm zachowuje pamięć immunologiczną. I to jest moment, w którym nastąpi wyhamowywanie rozprzestrzeniania się wirusa.
Kiedy to będzie? Nie jestem ekspertem i nie zajmuję się modelowaniem rozwoju infekcji, ale w mojej opinii listopad i grudzień mogą być ciężkimi miesiącami, ale w styczniu liczba zachorowań zacznie spadać.
Rozprzestrzenianie a statystyki i różne strategie radzenia sobie z koronawirusem
Aktualnie statystyki zgonów w Polsce mówią o 300 osobach dziennie, z tego 50 osób umiera na sam COVID-19, a pozostałe osoby na choroby współistniejące.
Osobom przerażonym liczbą zgonów, na uspokojenie powiem, że ich liczna co prawda wzrosła w porównaniu z wiosną 10-15-krotnie, natomiast liczba zachorować ponad 100-krotnie, to oznacza, że nadal można mówić, że statystycznie wirus nie jest taki groźny, tylko powszechniejszy. Na przykład z powodu codziennie umiera w Polsce około 35 osób na zapalenie płuc (zapalenie z innego powodu niż COVID-19).
Kiedy liczba zakażeń wzrośnie do masy krytycznej, będzie można mówić o przesileniu i o odporności stadnej. Bardzo dobrym przykładem, jak to może wyglądać, jest Nowy York. W okolicach kwietnia i maja, w tym mieście diagnozowano dziennie, nawet 6-7 tys. nowych zachorowań. Wytracenie wzrostu nastąpiło w kwietniu-maju, potem liczba zakażonych zaczęła spadać. Przyszedł październik i nastąpił wzrost, ale niewielki, do 800 przypadków nowych zakażeń dziennie.
Stany Zjednoczone przyjęły model inny niż Polska, zakładający, że nie da się tego wirusa uniknąć, więc trzeba go po prostu przejść. Podobnie jak w Szwecji.
U nas latem było mało przypadków zakażeń, i moim zdaniem teraz to się odbija negatywnie, bo jednak pewna część społeczeństwa musi mieć kontakt z koronawirusem. Pojawiają się nawet opnie, że dobrze byłoby wśród młodych rozprzestrzenić kornowariusa, żeby szybko przeszli i doprowadzili do wysycenia w tej grupie.
Należy też liczyć się z trendem, że tam gdzie teraz jest gorzej, czyli jest więcej zakażeń, zaczną one spadać, a tam, gdzie jest teraz dobrze, ich liczba będzie rosnąć. W tym momencie gorzej jest w dużych miastach. Co nie znaczy, że mniejsze miejscowości są od koronawirusa wolne.
Cały czas oczywiście niewiadomą jest odpowiedź na pytanie, jak długo aktualna sytuacja potrwa, czy 2 miesiące, czy 2 lata.
Czy należy się bać koronawirusa czy niewydolności służby zdrowia
Koronowirusa nie ma potrzeby się bać, szczególnie, że lęk wywołuje stres, a ten jest bardzo niewskazany, bo zmniejsza odporność. Natomiast można się bać tego, że służba zdrowia sobie nie poradzi. Lekarze stanowią grupę osób wrażliwych na koronawirusa, tak jak pisałem w poprzedni tekście [Covid-19: choroby cywilizacyjne, wiek i styl życia]. Nie tylko z powodu większej ekspozycji przez kontakt z pacjentami, ale też z powodu niższej odporności, spowodowanej życiem w permanentnym stresie.
Niewydolność służby zdrowia jest ogromnym problemem. Najsensowniejszą obroną przed coronavirusem „tu i teraz” jest zwiększenie przepustowości służby zdrowia, a nie wymyślanie leków, szczepionek (to jest przyszłość). Niestety tak się nie stało.
Nie zadbano też o zapewnienie tak podstawowej rzeczy, jak zwykła tlenoterapia, która jest potrzebna bardziej nawet niż respiratory. Nie wymaga ona specjalnych technologii, bo to prosta instalacja, do której potrzebny jest okablowanie i tlen medyczny. A więc i cena w porównaniu z respiratorami jest niska. Oczywiście, ważne jest też to, by nie zabrakło respiratorów, ale tlenoterapia jest tym, co jest potrzebne na pierwszej linii medycznego frontu.
Koronawirus obnaża też ogromną niedostępność kadr. Służba zdrowia cierpi na to od lat. Powody są różne, system kształcenia, oszczędności, nagonka na lekarzy, brak wsparcia. W efekcie łata się służbę zdrowia i braki kadrowe tym, że lekarze pracują na dwóch etatach, są przemęczeni, a to nie służy pacjentom
Żaden rząd nie odważył się zrobić prawdziwej reformy służby zdrowia. Łatwo to wytłumaczyć. W Polsce płacimy składkę zdrowotną niższą procentowo niż w większości krajów Unii Europejskiej, a ta składka jest płacona w dodatku od niżej pensji aniżeli w UE.
To oznacza, że finansowanie służby zdrowia na osobę jest istotnie niższe niż w innych krajach, czyli mówiąc brutalnie kołderka jest za krótka, żeby dla wszystkich starczyła. Aby poprawić sytuację niezbędne byłoby podniesienie podatków, a to by rodziło bunt. Więc niestety tworzona jest iluzja, że mamy wszystko na „zachodnim” poziomie w służbie zdrowia i dostępne dla każdego, a ludzie wierzą lub się łudzą, dopóki nie zderzą się z rzeczywistością. Nie da się za 20 tys. zł kupić nowego mercedesa, a wmawia się nam, że tak jest
Jak nie zachorować na COVID-19: styl życia
Co możemy w tej chwili, w tej sytuacji realnie zrobić? Metody siedzenia w domu są coraz mniej skuteczne, bo można wyjść na 5 minut do sklepu i tam złapać wirusa. Oczywiście izolowanie się nie jest całkiem bez sensu, ale na pewno ma istotnie mniejszą skuteczność niż wiosną.
Dlatego nie ma wyboru, trzeba zdrowo żyć! To postulat, który nigdy nie wydawał się aż tak ważny jak teraz. Było pół roku po wiosennej fali, aby zmienić styl życia i odbudować odporność.
Ale jak ktoś tego nie zrobił, bo był nadmiernym korona-optymistą, może zrobić to teraz, w każdej chwili.
Najprostsze i najskuteczniejsze, co można zrobić to odstawić używki (przestać pić alkohol, palić papierosy), porzucić imprezowanie lub pracę w nocy i zacząć się wysypiać, chodzić na spacery lub znaleźć inny sposób na codzienną dawkę ruchu, dobrze się odżywiać (bez mocno przetworzonej żywności, bez fastfoodów, nadmiaru cukru, za to ze zwiększonym udziałem w pokarmie owoców i warzyw – warto też zrobić testy pokarmowe, żeby sprawdzić, co tak naprawdę szkodzi a co służy naszemu organizmowi, bo jest to sprawa bardzo indywidualna).
Wystarczy miesiąc, by zobaczyć zmianę w stanie zdrowia, a o to będzie miało realne przełożenie na to, jak zareagujemy na kontakt z wirusem.
Więcej czasu potrzebują osoby otyłe i cierpiące na choroby cywilizacyjne. Ale one tym bardziej powinny wprowadzić do swojego stylu życia radykalne zmiany.
Pozwolę sobie na krótki prywatny komentarz. Kiedy wiosną pojawił się w Triclinium Immune Boost, jedna z pacjentek napisała do Triclinium nieprzyjemny mail, że to naciągactwo. A tymczasem naprawdę nie ma innego wyjścia. Dieta jest jedną z najważniejszych rzeczy, które wpływają na odporność. I to nie jest news wyssany z palca, tylko obiektywnie, naukowo udowodniona rzecz.
Witaminy na koronawirusa: D na odporność i C na infekcje
Z innych spraw, o których warto pamiętać i wdrożyć (bo są proste i ewidentnie pomagają), to suplementacja witaminami, a dokładnie dwiema: D i C.
Witamina D
Istnieją doniesienia, że osoby z niskim poziomem witaminy D, ciężej przechodzą infekcję. Suplementacja witaminą D wydaje się w tej sytuacji obowiązkowa. Parę lat temu nawet lekarze mówili, że suplementowanie witaminą D jest niepotrzebne, tymczasem okazuje się, że jest ważne, bez znaczenia czy mamy na świecie koronawirusa czy nie. Witamina D bardzo wzmacnia odporność, a teraz, jesienią słońca jest za mało, żeby organizm sam sobie poradził z produkcją wystarczających dawek tego składnika.
Witamina C
Drugą, kluczową przy koronawirusie witaminą jest witamina C, potrzebna wtedy, gdy już mamy infekcję. PR witaminy C przechodzi różne fazy, od zupełnego jej niedocenienia do przegięcia w druga stronę, typu hurraoptymizm Zięby i witamina C na wszystko. Może czas na to, aby zajęła należne jej miejsce.
Witamina C jest świetnym przeciwutleniaczem. Potrzebna jest m.in. do syntezy kolagenu. Bez niej skóra ma słabszą elastyczność, łatwiej pojawiają się na niej przebarwienia. Witamina C jest też niezbędna organizmowi przy jakiejkolwiek infekcji. Zapotrzebowanie na nią rośnie wtedy kilkukrotnie!
Kiedy jesteśmy zdrowi można dostarczać witaminy C w sposób naturalny, w warzywach i owocach. Ale w przypadku infekcji należałoby przyjmować od razu dużą dawkę, czyli 6-8 gramów dziennych (w porównaniu do 1-2 g jako profilaktyka u zdrowej osoby). Witamina C rozpuszcza się w wodzie i nie da się jej przedawkować (co najwyżej będzie się miało problemy żołądkowe). Ma jednak jedną wadę – trudno się wchłania. Nawet jak się jej spożyje dużo, to trudno jest przekroczyć tę dzienną dawkę wchłaniania, czyli 1-2 gramy. Jedynym sposobem, by zwiększyć przyswajalność witaminy C dla organizmu, jest stosowanie witaminy liposomalnej, gdyż wszystkie związki tłuszczowe lepiej się wchłaniają. Wówczas można bez problemu zwiększyć jej wchłanialność do 6 gramów dziennie. Witamina liposomalna jest droga. Ale można zrobić sobie w domu. Potrzeba jest do tego myjka utradźwiękowa (do kupienia za 100-300 zł) i kilka składników (kwas l-askorbinowy, lecytyna, woda demineralizowana)
To, czy witamina jest z apteki, czy z proszku, nie ma znaczenia, bo to jest po prostu kwas askorbinowy. Nie ma też potrzeby zwracania uwagi na komunikaty o jej lewo- czy prawoskrętności, bo witamina C jest tylko jedna – lewoskrętna (nie ma witaminy C prawoskrętnej, wtedy jest to już inny związek chemiczny).
Przepis na witaminę C liposomalną, do zrobienia w domu
Składniki i sprzęt potrzebne do zrobienia witaminy C liposomalnej w domu:
– witamina C (można ją kupić na wagę, kwas l-askorbinowy)
– lecytyna w proszku
– pojemniczki z miarką do odmierzenia wody
– waga kuchenna
– myjka ultradźwiękowa, taka, jak się stosuje do czyszczenia biżuterii (w cenie od 100zł będzie OK)
– termometr do 70 stopni Celsjusza
– blender (opcjonalnie)
Procedura:
1. w 240 ml ciepłej (50-60 stopni C) wody namaczamy ok 25 g lecytyny, przez 20-30 minut. Na koniec warto dobrze wymieszać wszystko blenderem (można łyżką), żeby uzyskać jednolitą konsystencję.
2. W drugim pojemniku rozpuszczamy w 120 ml ciepłej wody (40-50 stopni C) ok. 15g witaminy C. Bardzo ważna jest temperatura wody, gorąca powoduje rozpad witaminy C.
3. Mieszamy oba roztwory ze sobą (możemy blenderem).
4. Wlewamy płyn do myjki ultradźwiękowej i ją włączamy. Następuje proces sonifikacji, czyli otaczania cząsteczek witaminy C w liposomy. Proces sonifikacji kontynuujemy aż płyn będzie jednorodny i zniknie z jego powierzchni piana. Trwa to zazwyczaj 10-15 minut.
5. Otrzymujemy jednorodny, mleczno-słomkowy płyn. Gotowy płyn zlewamy do słoika/butelki i przechowujemy w lodówce.
6. Jest dosyć niesmaczny i kwaśny.
Jak widać niewiele trzeba by poprawić swoja odporność. Zaskakujące, że nie stało się to powszechnym, narodowym programem. Może wydaje się za proste, a może dlatego, że wymaga wzięcia odpowiedzialności za swoją odporność na siebie.
O tym, czy i kiedy możemy się spodziewać szczepionki, i czy rozwiąże ona problem koronawirusa, o testach i maseczkach w następnym artykule.