Ta historia zelektryzowała media w 2016 roku. Budynek sądu w Łodzi. Projektantka bielizny, Katarzyna Dacyszyn, czeka na rozprawę w sprawie stalkingu. Czeka też jej prześladowca. Nieoczekiwanie, zamiast zakończenia koszmaru, rozpoczyna się nowy, jeszcze gorszy. Oskarżony podchodzi do p. Katarzyny i oblewa ją kwasem siarkowym.
Zaczyna się walka o życie. Kwas działa, czyli wyżera tkanki, dopóki nie zostanie zneutralizowany. Gdyby to była kropla, neutralizacja nastąpiłaby bardzo szybko. Ale to była szklanka! Kwas miał na swojej drodze włosy, makijaż, ubranie, ale szybko przeszedł przez te przeszkody i dotarł do skóry. Pechowo, na korytarzu sądu nie było żadnej otwartej toalety, czyli nie było dostępu do wody, którą można byłoby ten kwas zmyć.
Pani Katarzyna Dacyszyn jest moją pacjentką. Trafiła do mnie na leczenie blizn bardzo szybko, niemal od razu po opuszczeniu szpitali, w których ratowano jej życie i wykonywano przeszczepy skóry. O wdrożonym wtedy leczeniu pisałem już prawie dwa lat temu w artykule: „Poparzenie kwasem siarkowym – prawdziwa historia” (https://www.marekwasiluk.pl/katarzyna-dacyszyn-poparzenie-kwasem-siarkowym-przez-stalkera-w-sadzie/ ).
Pan Katarzyna swoją historię opowiedziała w książce „Kobieta z blizną”, którą bardzo Państwu polecam.
Stalking
Historia pani Katarzyny zaczyna się w 2010 roku od wiadomości od nieznanego mężczyzny, będących połączeniem wyznań miłosnych z groźbami. Człowiek ten obserwował ją od wielu miesięcy, wiedział, gdzie mieszka, gdzie pracuje, znał szczegóły z jej życia. Nawet, gdy się przeprowadziła, odnalazł ją. Po doniesieniach złożonych na policji, gdy okazało się, że jest kryminalistą, p. Katarzyna zaczęła się obawiać o swoje życie. W 2016 roku jej sprawa trafiła do sądu.
W sądzie
Wydawałoby się, że nie ma bezpieczniejsze miejsca niż sąd. Tymczasem prześladowca jak gdyby nigdy nic podszedł do p. Katarzyny na sądowym korytarzu i pomimo ludzi dookoła, chlusnął jej w twarz kwasem siarkowym, a potem jak gdyby nigdy nic usiadł parę metrów dalej na krześle i zapalił papierosa.
W książce p. Katarzyna opisuje to tak:
„Nagle zobaczyłam przy swoich stopach męskie buty. Usłyszałam męski głos, od którego zrobiło mi się zimno ze strachu. I nagle zobaczyłam przed sobą szklane naczynie. Było tuż przed moim nosem; tak blisko, że zauważyłam w nim jasną żółtozieloną ciecz, a na jej powierzchni jakieś czarne kuleczki. Pamiętam ten moment totalnego zaskoczenia – widzę buty, słyszę głos, tuż przed oczami mam tę ciecz, a w głowie myśl: „Co tu się, kurwa, dzieje?! Kiedy on cofnął rękę, ja w mikrosekundzie odwróciłam głowę. Nie wiem, jakim cudem. Pewnie to był instynkt samozachowawczy. Uderzenie trafiło w prawą część twarzy, skroń, policzek. Ciecz spłynęła na szyję, spływała na ramiona… Byłam w szoku. Zamarłam. Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie, rejestrowałam najdrobniejsze reakcje organizmu: szybki oddech, przyspieszone bicie serca, uderzenia tętna w tętnicy szyjnej, szum w głowie, pisk w uszach… Wszystko, poza bólem. Starałam się racjonalnie ocenić, co się dzieje, ale mój organizm nie rozpoznawał sytuacji. Byłam całkowicie zaskoczona, przerażona tym, czego nie rozumiałam. Słyszałam męski głos, który nadal coś do mnie mówił, ale nie rozróżniałam żadnego słowa… To wszystko działo się w ciągu kilku sekund… Zamarłam z przerażenia i szoku, a on stał nade mną i ciągle coś mówiąc, spokojnie wylewał mi na głowę i kark resztę płynu ze słoika. Czułam, jak ta ciecz spływa mi po twarzy, po szyi. Płynie po nosie, po górnej wardze, czułam jak kropelka wpada mi do ust. Nie rozpoznałam żadnego smaku, żadnego zapachu. Ciecz zaczęła mi spływać po czole do oczu. I wtedy, w jednej chwili, we wszystkich miejscach jednocześnie, poczułam tak potworny ból, jakiego nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Był tak straszny, jakbym płonęła żywym ogniem. Jestem odporna na ból, a podobno mój krzyk było słychać na pierwszym piętrze.
Zerwałam się z krzesła, by uciec jak najdalej od tego człowieka. Dotarło do mnie, że jest naprawdę źle. Czułam, jak wypala mi oczy, że muszę je ratować, że muszę przemyć je wodą”
Neutralizacja wodą
Intuicja pani Katarzyny o konieczności przemycia ciała woda była słuszna, tylko że wszystkie łazienki były zamknięte, a ochrona budynku pojawiła się dopiero po 7 minutach. To, że kwas nie wypalił p. Katarzynie całego ciała zawdzięcza własnej przytomności i temu, że pomimo potwornego bólu polewała się cały czas wodą, gdy już dostała dostęp do niewielkiej łazienki. Pogotowie przyjechało dopiero po 45 minutach i nie dosyć, że na początku bagatelizowało sprawę, to było kompletnie nieprzygotowanie, nie posiadało np. odpowiedniej ilości opatrunków hydrożelowych.
Przeszczepy i ratowanie oczu
W sposób właściwy zajęto się panią Katarzyną dopiero w szpitalu w Siemianowicach, do którego została przetransportowana śmigłowcem.
W „Kobiecie z blizną” czytamy:
„Oparzenie chemiczne, głębokie w stopniu drugim, trzecim i czwartym… Oparzone: twarz, głowa, szyja, klatka piersiowa, tułów, powłoki brzuszne, lewe i prawe przedramię, prawe ramię, powierzchnia oparzenia drugiego stopnia – 20%, trzeciego i czwartego stopnia – 4%”. Usłyszałam: „Chcielibyśmy zbadać pani oczy. Może je pani otworzyć?”. Ból był tak straszny, że nie byłam w stanie podnieść powiek. „Głos” zanotował: „Oparzenie obojga oczu, źrenice nie do oceny”. A potem dotarły do mnie gdzieś z oddali szepty: „Ona chyba już nie będzie widzieć”. Nie wiem, co sobie wtedy myślałam… Chyba że to niemożliwe. Że to zły sen, z którego za chwilę się obudzę.
W celu dokumentacji medycznej zrobiono też zdjęcia obrażeń, a później położono na nie antidotum, które neutralizuje działanie kwasu. Usłyszałam, że powinno być położone jak najszybciej od wypadku, bowiem kwas cały czas przenika w głąb ciała. Że przy tak silnym stężeniu kwasu, tylu godzinach bez antidotum oni nie są w stanie przewidzieć, co będzie się dalej działo. Obłożono mnie opatrunkami nasączonymi antidotum (zasadowym roztworem NaHCO3, wodorowęglanu sodu – jak dowiedziałam się później) i owinięto bandażem. Całą głowę, szyję; ramiona, ręce, tułów do pasa. Te zimne opatrunki były dla mnie torturą.”
Pani Katarzyna w Siemianowicach spędziła 60 dni, leczenia, walki o utrzymanie wzroku (groziła jej utrata), a także przeszczepu skóry. Miała ogromna wolę życia. Dlatego zawalczyła o jak najszybsze przyjęcie do szpitala w Polanicy, gdzie czekała ją operacja ratująca oko (przeszczep potrzebny do odtworzenia górnej i dolnej powieki).
Blizny
Kiedy stan p. Dacyszyn się ustabilizował, można było zobaczyć dopiero skalę zniszczeń na jej ciele, którą obrazowały blizny. A trzeba pamiętać, że blizny to nie tylko efekt estetyczny. One w ogromnym stopniu utrudniają normalne funkcjonowanie, zwłaszcza blizny po oparzeniach chemicznych i tak głębokich, jak u p. Katarzyny, gdy niektóre sięgają aż do tkanki mięśniowej, gdy tworzą się zrosty, gdy tkanka jeszcze przez wiele miesięcy się przebudowuje.
Pani Katarzyna w książce mówi:
„Ofiary ataku kwasem, które można zobaczyć w Internecie, to kobiety z silnymi deformacjami. Często pozbawione oczu, czasem nosa, wyglądające tak, jakby twarz im dosłownie „spłynęła”. Ja w pewnym stopniu nie miałam owalu twarzy, ponieważ oparzona skóra na szyi była naciągnięta od brody po obojczyki. Blizny na szyi były tak silnymi zrostami, że nie mogłam odwrócić głowy, bo ciągnęły mi cały policzek, równocześnie otwierając świeżo zoperowane oko. Jeśli chciałam zobaczyć coś, co nie znajdowało się naprzeciw mnie, odwracałam się całym ciałem. Sztywne były wszystkie blizny, nie tylko te na szyi. Nie mogłam wyprostować rąk, cały czas miałam przykurcze. Wrażenie było takie, jakby mnie ktoś okleił taśmą techniczną. Czułam ograniczenie. Jakbym nie mieściła się w swoim ciele.”
Na pewno istotne jest, aby jak najszybciej poddać blizny rehabilitacji i odpowiednim zabiegom. Na szczęście pani Katarzyna trafiła do mnie bardzo szybko. Pisze o tym w ten sposób:
„Jeszcze w Siemianowicach, gdy powiedziano mi, że po wyjściu ze szpitala wybór metod leczenia zależy ode mnie, zaczęłam szukać w Internecie lekarzy. Znalazłam Marka Wasiluka – najlepszego specjalistę od blizn. Napisałam do niego e-maila, dołączyłam zdjęcia. Pomyślałam, że pewnie dostanę odpowiedź za tydzień. Przyszła tego samego dnia, w niedzielę wieczorem. Napisał, że słyszał o moim wypadku. Poprosił, abym pojawiła się na wizycie jak najszybciej po wyjściu ze szpitala, ponieważ duże znaczenie w terapii laserowej blizn ma czas. Należy zająć się blizną jak najszybciej, żeby kontrolować jej wzrost, a w zasadzie nie pozwolić jej rosnąć. Podjął się tej walki zupełnie za darmo. To jest prawdziwy lekarz z powołania; człowiek o wielkim sercu. Myślę, że w prezencie dostałam jakieś dwieście tysięcy złotych. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym się u niego zjawiłam. Zapytałam, ile to będzie kosztować, a on przytulił mnie i powiedział: „Pani Kasiu, pani już wystarczająco dużo wycierpiała. Niech pani nie myśli o pieniądzach. Zrobię wszystko, aby pani pomóc”. Tak spotkałam na swojej drodze kolejnego, wśród wielu, fantastycznego człowiek
Leczenie
Pani Katarzyna przychodziła na początku na zabiegi co 2-3 tygodnie. Celem zabiegów było zmiękczanie blizn, głównie laserem ablacyjnym. Po prawie dwóch latach leczenie można powiedzieć, że twarz wygląda już bardzo satysfakcjonująco. Teraz wykonujemy głównie zabiegi na ciało, gdzie blizny są bardzo rozległe. Nie da się jednorazowo wykonać zabiegu na dużej powierzchni, dlatego leczenie może potrwać jeszcze wiele lat. Każde miejsce wymaga bowiem kilkunastu zabiegów, a tych miejsc jest dużo. Poza tym, blizny cały czas żyją, dla mnie to jest ciekawa obserwacja od strony naukowej, że te blizny jeszcze nie wyciszyły się całkiem, że nadal trwa ich przebudowa, chociaż od wypadku w sądzie minęły ponad dwa lata. To oznacza, że mimo iż wydawało się, że np. obszar szyi czy brzucha jest już opanowany, to pojawiające się tam swędzenie wskazuje, że nadal trwa w nim przebudowa tkanek, a to oznacza, że te miejsca nadal wymagają zabiegów.
Historia Katarzyny Dacyszyn jest dowodem na to, że nawet przez tak trudne doświadczenia można przejść wzmocnionym. Za jej sprawą temat stalkingu stał się bardziej rozpoznawalny publicznie. A ja cieszę się, że mogę pomóc jej w tym obszarze, na którym ja się znam, czyli leczenia blizn.
Dora | 2020/02/15
|
Piękny gest Panie Doktorze! Wielki szacunek. Dużo zdrowia i wytrwałości dla Kasi!