Marek Wasiluk

Kiedy mówimy o skuteczności i bezpieczeństwie zabiegów medycyny estetycznej, miejmy świadomość, że są sprawy zależne od lekarza (jego wiedzy, doświadczenia, uczciwości, urządzeń jakich używa, itp.) i od pacjenta (np. trybu życia, jaki prowadzi i stanu organizmu, czyli tego czy jest zdrowy czy chory, czy stosuje się do zaleceń). 

za duże usta

Pacjenci często próbują wymusić zabiegi, które do nich nie pasują (fot. Fotolia)

Trzy miesiące temu pisałem o błędach popełnianych w gabinetach medycyny estetycznej (zobacz: 7 grzechów głównych w medycynie estetycznej). Dzisiaj czas na pokazanie drugiej strony – „grzechów” pacjentów.
Zabiegi medycyny estetycznej to nie jest naprawa samochodu czy pralki, ale działanie na żywym organizmie. Dlatego potrzebna jest współpraca między lekarzem i pacjentem od początku do końca terapii. Niezbędne jest, by pacjent informował lekarza o wszystkim, co może mieć znaczenie dla bezpieczeństwa i skuteczności terapii, oraz by stosował się do zaleceń lekarza.
Oto siedem grzechów popełnianych przez pacjentów.

1) PRÓBY WYMUSZANIA
Istnieje grupa pacjentów, która próbuje wymusić pewne zabiegi. Jeśli w moim odczuciu zabieg jest całkowicie bezsensowny, nieuzasadniony, może przynieść więcej szkody niż korzyści, odmawiam. Na ogół dotyczy to zabiegów, które nie są związane z żadnymi defektami zdrowotnymi czy estetycznymi, tylko z subiektywnym postrzeganiem własnej osoby. Klasycznym przykładem są kobiety, które powiększają usta do monstrualnych rozmiarów. Albo proszą o usta takie jak na zdjęciu, które przynoszą, a tymczasem mogą one nie pasować do kształtu twarzy pacjentki. Tu oczywiście można dyskutować, co jest a co nie jest przekroczeniem granicy dobrego smaku i estetyki, bo pozostaje to w sferze subiektywnej, a odczucia estetyczne pacjenta i lekarza mogą być inne. Ale są też przykłady bardziej ewidentne. Młoda pacjenta, 22 lata, chce zmienić całkowicie naturalny kształt swojej twarzy (prawidłowy i ładny), aby stał się podobny do kształtu twarzy aktualnej Miss Polonia. Inna historia: pacjentka pragnie poddać się zabiegom, które jej cerę zmienią na jasną, porcelanową, bo teraz w swoimi mniemaniu ma zbyt ciemną. Odmawiam.

2) BO JEST MODNE
Wiele pacjentek chce mieć wykonany konkretny, wskazany przez siebie zabieg (lub konkretnym urządzeniem). Przychodzą z żądaniami typu: chcę mieć laser frakcyjny na przebarwienia, albo: chcę się odchudzić kriolipolizą. To na ogół efekt reklam przekazujących komunikat, że konkretny problem rozwiąże takie a nie inne urządzenie. Ale też pogoń pacjentek za nowinkami (które w rzeczywistości nie zawsze nowinkami są) i za tym, co modne lub co miała zrobione koleżanka lub celebrytka pokazana w gazecie lub na ściance plotkarskich portali. W medycynie estetycznej takie podejście się nie sprawdza. Nie twierdzę, że to co jest reklamowane, promowane, modne, jest złe. Może być dobre, tylko nie do każdego musi pasować, i na ogół rzadko jest tak rewelacyjne, jak się to przedstawia.
Jeśli nawet pacjentka przyjdzie do gabinetu z konkretnym pomysłem, co chciałaby sobie zrobić, to powinien on być punktem wyjścia do rozmowy: dlaczego akurat taki a nie inny zabieg?, jaki jest jej problem?, czy to co proponuje jest adekwatne do jej prawdziwych potrzeb?, co naprawdę mogłoby jej pomóc? Przykład: ktoś chce botoks pod oczy, bo przeczytał, że jest świetny i skuteczny na zmarszczki. Ale nie doczytał, że nie u każdego można stosować, bo jak się ma tendencję do obrzęków pod oczami, to botoks je nasili. Albo: przychodzi pacjentka z zamiarem zabiegu kawitacja ultradźwiękową na cellulit. Tyle tylko, że w jej przypadku efekt będzie zerowy, bo jest bardzo szczupła i ma zbitą tkanke, a w takiej sytuacji nie ma możliwości wywołania kawitacji, bo nie ma w czym. Ale medialne promowanie o tym nie wspomina. Istnieje też syndrom „dr Google” – pacjenci zdobywają wiedzę w internecie i przychodzą do lekarza z konkretnym planem leczenia.
Reasumując – niech pacjenci przychodzą z własnymi pomysłami, ale niech słuchają lekarza, który oceni ich sensowność i zaproponuje najlepiej dopasowaną do problemu terapię.

leczenie przez internet

Istnieje syndrom „dr Google” – pacjenci zdobywają wiedzę w internecie i przychodzą do lekarza z konkretnym planem leczenia. Fot. Fotolia

3) NIEREALNE ŻĄDANIA
Pacjenci często oczekują, że ich defekt da się szybko usunąć. I oczekują potwierdzenia z ust lekarza. Kobieta z blizną była na konsultacji. Powiedziałem uczciwie, że potrzeba 6-7 zabiegów, aby się jej pozbyć, czyli rocznej terapii. Ale ona była nastawiona na 1 zabieg i zrezygnowała. Te nierealne oczekiwania pacjenci wyrabiają sobie na podstawie nie tego co powie lekarz, a tego, co wyczytają w gazetach, że np. jeden zabieg wystarczy do usunięcia blizny, odmłodzenia o dziesięć lat lub pozbycia się nagromadzonego przez lata nadmiaru tkanki tłuszczowej.
Chcemy szybko i łatwo. A nie zawsze się tak da. Poza tym często lepiej jest wolniej, a skuteczniej. Widać to po przebarwieniach. Mam lasery, które potrafią usunąć przebarwienie w ciągu jednego zabiegu, ale nie robię tego, bo wiem, że ono po kilku tygodniach wróci. Często skuteczne będą zabiegi delikatniejsze, ale rozciągnięte w czasie.

4) BRAK CIERPLIWOŚCI
Wiąże się to z poprzednim punktem. Jeśli już wiadomo, że terapia jest przewidziana na kilka czy kilkanaście zabiegów, nie przerywajmy jej w połowie. Zdarzyło mi się wielokrotnie, że pacjent zaczął terapię i jej nie skończył, mimo iż z zabiegu na zabieg widoczne były efekty. Tej cierpliwości i systematyczności brakuje najczęściej przy terapiach związanych z usuwaniem blizn i przebarwień. To duży błąd, bo ktoś wydał już pieniądze, a nie doprowadził sprawy do końca, choć efekt końcowy był na wyciagnięcie ręki.
Są też pacjenci, którzy twierdzą, że zabiegi nie przynoszą efektów w sytuacji, kiedy te efekty są widoczne. Nie zawsze to wynika ze złej woli pacjentów. Bywa tak, że pomiędzy stanem wyjściowym a końcowym terapii jest tyle etapów poprawy, że pacjent się przyzwyczaja do nich i zapomina o tym, co było na początku. Może się zdarzyć, że oczekiwania były dużo większe, a nawet wręcz nierealne. Rzadko jest tak, że efekt zabiegu pojawia się nagle, od razu. W tych najbardziej wartościowych terapiach, np. związanych z odmładzaniem, gdy stosujemy metody, które stymulują własne komórki do regeneracji (a nie związane ze wstrzykiwaniem wypełniaczy lub botoksu), efekt unaocznia się stopniowo, a nie skokowo z dnia na dzień. W swojej praktyce stosuję robienie zdjęć przed zabiegiem i potem w trakcie terapii. To wg mnie jedyny sposób na zobiektywizowanie postępów terapii. Są jednak pacjenci, którzy nie życzą sobie takiej dokumentacji. Często w takiej sytuacji nie podejmuję się w ogóle zabiegu.

5) UTAJNIANIE INFORMACJI
Jeden z poważniejszych grzechów. Pacjenci nie ujawniają niezbędnych informacji, nawet gdy są pytani wprost, np. o to jakie leki biorą. Przykładowo, hormonalne tabletki antykoncepcyjne mają wpływ na skuteczność leczenie przebarwień, a kobiety „zapominają” się do nich przyznać.
Inna historia: pacjentka mojej żony – stomatolożki, dopiero pół roku po założeniu aparatu ortodontycznego i dociekaniu, dlaczego nie ma żadnych efektów jego działania, przyznała się, że bierze leki na osteoporozę. Stało się oczywiste, że przy takich lekach, które mają bezpośredni wpływ na twardość tkanki kostnej, leczenie aparatem ortodontycznym jest znacznie utrudnione. Kolejny przypadek: pacjentka z dwoma włókniakami na twarzy. Usunąłem je, ale po jakimś czasie w tym samym miejscu pojawiły się wypukłe blizny przerostowe. Pacjentka powiedziała, że ona tak ma, że jej się takie blizny robią zawsze. I nie była rozczarowana, bo w sumie… spodziewała się, że taki będzie efekt zabiegu.
Pacjenci zatajają istotne informacje, bo:
– nie mają świadomości, że może to mieć znaczenie,
– wstydzą się swoich schorzeń,
– zakładają, że to nie ma znaczenia,
– boją się, że zdyskwalifikuje ich to do terapii.
Co do tej ostatniej przyczyny. Jest to nieprawda, bo wtedy można się zastanowić, jakie dobrać metody uwzględniające ograniczenia pacjenta.
Często pojawiającym się przypadkiem jest choroba Hashimoto (czasem nawet niezdiagnozowana). Wtedy np. trzeba bardzo ostrożnie robić wypełniacze, bo organizm może zareagować nietypowo, mogą się zrobić grudki i zgrubienia. Ale jeśli się wie o chorobie to można odpowiednio przygotować pacjenta do zabiegu albo zaproponować zastępczą terapię, np. frakcyjną rf mikroigłową zamiast wypełniacza.

6) LECZENIE U KILKU LEKARZY
Nie samo korzystanie z usług kilku lekarzy czy gabinetów jest złe, ale nie informowanie o tym. To jest niebezpieczne, bo nie można pewnych zabiegów i preparatów łączyć. Zarówno dla bezpieczeństwa, jak i skuteczność. Jeśli np. ktoś zrobił sobie gdzieś botoks i przychodzi do mnie na laser, to zabieg laserowy osłabi czy wręcz zniweluje działanie botoksu. Organizm może też po prostu źle zareagować na połączenie różnych preparatów. Zdarzyła mi się pacjentka, która nie powiedziała, że miała dawno temu wprowadzony stały wypełniacz. Podałem jej w to miejsce kwas hialuronowy, stworzył się stan zapalny i wymagało to tygodniowego leczenia antybiotykowego.
Żaden gabinet nie ma wyłączności na pacjenta, który może szukać pomocy w różnych miejscach, ale wtedy obowiązkowo trzeba informować lekarza o wcześniejszych terapiach. Oczywiście, lepiej jest korzystać z jednego sprawdzonego gabinetu, bo wtedy można zaplanować sensowną długofalową terapię.

utajnianie informacji

Pacjenci często utajniają informację o zabiegach jakich się poddali w innych gabinetach. Fot. Fotolia

7) NIE STOSOWANIE SIĘ DO ZALECEŃ LEKARZY
Wiedza teoretyczna często nie idzie w parze z praktyką. Choćbym nie wiem, ile razy o tym mówił, i choćby powstały kolejne setki artykułów na ten temat, to nadal znajdą się kobiety, które wystawią po zabiegu twarz na słońce lub pójdą do solarium. Tłumaczą się: myślałam, że jeden raz nic się nie stanie. Tymczasem po większości zabiegów, nie tylko tych inwazyjnych, ale i zwykłych kosmetycznych, jak np. mikrodermabrazja, nie wolno korzystać ze słońca. Posmarowanie twarzy kremami z filtrami nie rozwiązuje problemów, bo filtry też nie blokują promieniowania w stu procentach. Trzeba zapamiętać i stosować się tej zasady – po zabiegach w gabinecie medycy estetycznej przez dwa tygodnie bezwzględnie unikamy słońca.

Na koniec tej listy (która i tak nie wyczerpuje wszystkich „grzechów” i pacjentów) dodałbym jeszcze skłonność do wykonywnaia samodzielnie w domu zabiegów inwazyjnych, których absolutnie nie powinno się robić bez nadzoru lekarza czy kosmetologa. Dotyczy to szczególnie silnych peelingów (np. kwasem TCA) w stężeniach lekarskich, po których powstać mogą blizny i przebarwienia. Do tej samej kategorii zaliczam kupowanie na allegro preparatów profesjonalnych i np. samodzielne próby wstrzyknięcia wypełniaczy w twarz czy usta (pacjent nie ma wiedzy co, gdzie, jak głeboko, w jakiej ilości wstrzyknąć, czy dany preparat jest akurat dla niego bezpieczny, i gdzie go nie wstrzykiwać, bo można coś uszkodzić). Słyszałem nawet o tak absurdalnym przypadku, jak wstrzyknięcie sobie w usta żelu do USG, zamiast kwasu hialuronowego, bo ma taką samą konystencję, a kosztuje tylko 5 zl za 1 litr.

Życzę wszystkim pacjentom, by znaleźli lekarza medycyny estetycznej, który będzie dla nich na tyle mocnym autorytetem, by słuchali jego zaleceń. A lekarzom, życzę pacjentów, którzy będą potrafili im zaufać. Dla obopólnej korzyści.

 

Ostatnie komentarze
  • A gdzie grzechy główne lekarzy? Przecież to lekarze dobierają preparaty.
    Jeżeli je sami wybierają to skąd tyle powikłan? Bo zatajają, że mają chora tarczycę i hashimoto? Gdyby były to preparaty najwyższej jakości, to choroba tarczycy nie jest przeciwskazaniem. Wydaje misię, że czasami woda jest zbyt rzadka, jak ktoś nie umie pływac. Co to znaczy, że ktoś wymusza zabieg, nie rozumiem toku tego myślenia.

    • Nie zgodzę z jedna rzeczą – nie ma super preparatów, do których nie ma przeciwwskazań i można stosować zawsze i u wszystkich.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.