Wywiad okładkowy ze mną, jaki ukazał się w czasopiśmie „Estetyczny Magazyn”. Polecam wszystkim, którzy są ciekawi, kim jestem, nie tylko w gabinecie.
W medycynie estetycznej szukam nowych wyzwań
Dr Marek Wasiluk to człowiek orkiestra – niemal dosłownie. Chciał zostać muzykiem, potrafi grać na wielu instrumentach, a przez 20 lat śpiewał w chórze. Dziś jego pasją jest też praca w gabinecie, lasery, muzyka, a nawet ekonomia. Prywatnie szczęśliwy mąż i tata trójki dzieci
Czy jako dziecko marzył pan o tym, żeby być lekarzem?
Nie, mierzyłem dużo, dużo wyżej. Jako kilkuletnie dziecko chciałem zostać nie strażakiem czy policjantem,
tak jak większość moich rówieśników, ale od razu papieżem (śmiech). Dlaczego? Moim zdaniem wynikało to z tego, że był to ogromny autorytet. Później przez lata marzyłem o karierze muzycznej i przyznaję, że kocham muzykę
do dziś. Chodziłem do szkoły muzycznej, przez 20 lat śpiewałem w chórze, później przez jakiś czas również mu
akompaniowałem. Dla mnie muzyka była zawsze pierwszym wyborem sposobu na życie. Ale z tej dziedziny
chleba niestety za bardzo nie ma, a rodzice chcieli, żebym miał pewny zawód, który zapewni mi odpowiedni
poziom życia i przyszłość. Pierwsza zdawała na medycynę siostra. Pamiętam, że nie byłem wtedy stuprocentowo
zdecydowany, ale pomyślałem, że warto spróbować, bo to bardzo ciekawy zawód. W tym roku moja córka
nie wiedziała jaki kierunek studiów wybrać. Żona jej doradziła, żeby też wybrała medycynę, bo cokolwiek w
życiu będzie robiła, te studia dadzą jej mnóstwo potrzebnej wiedzy o ciele i funkcjonowaniu człowieka, o tym jak
warto żyć. I tak jest naprawdę, dzięki nim żyje się mądrzej i dużo bardziej świadomie.
Czy miło pan wspomina ten czas?
Na pewno bardzo pracowicie. Na początku byłem na wydziale lekarskim. Pamiętam, że moim ulubionym przedmiotem była fizjologia oraz trudna, ale równie interesująca biochemia. Od początku fascynowało mnie funkcjonowanie organizmu jako całości.
Mam jednak naturę poszukującego nowych wyzwań, lubię robić dużo rzeczy naraz, jestem przy tym odważny. To właśnie wyzwania motywują mnie do działania, a nie rutyna. Dlatego zmieniam zawód zawsze gdy zaczyna mi się nudzić (śmiech).
Wracając do pytania: po pierwszym roku stwierdziłem, że skończę też jednocześnie stomatologię. Zdałem ponownie egzamin, ale kierunki medyczne są takie, że trudno je pogodzić, przynajmniej na samym początku. Po połowie roku musiałem wybrać jeden z nich i zdecydowałem się na stomatologię. W tej dziedzinie pewne rzeczy są bardziej konkretne. Poza tym uczy ona megaprecyzji i poczucia estetyki. Mój kolega zawsze powtarzał, że pół milimetra różnicy w stomatologii robi ogromną różnicę. Widać to na przykładzie pół milimetra za wysokiego lub niskiego wypełnienia zęba. To podejście i wprawna ręka przydały mi się lata później, gdy zacząłem wykonywać zabiegi medycyny estetycznej. Między robieniem ich jakoś, robieniem dobrze, a perfekcyjnie jest przecież ogromna różnica. Ja staram się zawsze wykonywać wszystko co robię na co dzień najlepiej jak potrafię, a doświadczenie zdobyte w gabinecie stomatologicznym bardzo mi w tym pomogło. Uważam, że w pełni wykorzystuję szansy, jakie daje mi życie. Ważne, żeby działać pozytywnie i nie zamykać się w stresujących momentach.
Czy nadal pracuje pan w zawodzie stomatologa?
Przez długi czas łączyłem te dwie prace, bo jak wspomniałem jestem osobą, która zazwyczaj robi wiele rzeczy
naraz. Ale kilka lat temu postanowiłem skupić się bardziej na medycynie estetycznej. Oczywiście zdarzają się jeszcze
pojedyncze przypadki, zwłaszcza wśród znajomych. Ostatnio koleżanka poprosiła mnie o pomoc z ukruszoną
jedynką, ponieważ ciągle wypadało jej wypełnienie. To niełatwy zabieg, bo brzeg zęba ciągle jest poddawany
ogromnemu naciskowi podczas gryzienia. Było to dla niej ważne ponieważ chciała wyjechać za granicę.
Zrobiłem to wypełnienie swoją metodą i od kilku lat się trzyma.
Tak jest w stomatologii – mogę nie znać już najnowszych wypełnień, ale podstawowych zasad i technik się nie zapomina. Inną sprawą jest to, że pacjenci są bardzo przywiązani do ludzi. Dotyczy to również osób, które od lat zgłaszają się do mojego gabinetu. Dzisiaj chcą, żebym im robił wszystko kompleksowo, nie tylko botoks, wypełnianie zmarszczek, usuwanie przebarwień i blizn, ale też depilację laserową bikini. W sprawie tej ostatniej przez jakiś czas odmawiałem, odsyłałem do koleżanek. Zauważyłem jednak, że w takich sytuacjach pacjenci mają żal w oczach, że nie chcę wykonać zabiegu. Dzisiaj nie odmawiam, bo każda osoba, która przychodzi do mojego gabinetu ma swoją wrażliwość, stres, oczekiwania. Lekarz powinien spełniać te oczekiwania z szacunkiem i empatią. Nawet jeśli coś mi się wydaje głupotą, to dla pacjenta może być ogromnym problemem lub stresem.
Jak się zaczęła pana przygoda z medycyną estetyczną?
Po skończeniu studiów miałem pomysł na karierę naukową. Trafiłem na staż do fajnego miejsca, które było placówką badawczą. Później okazało się, że kariera w tej niewielkiej, niemal rodzinnej firmie była niemożliwa, bo w praktyce wszystko wiązało się z układami. Teoria teorią, a życie życiem. Bez żadnych znajomości nie mógłbym się tam
rozwijać. Poza tym wtedy, pod koniec lat 90., proza życia nie była zbyt ciekawa. Dzisiaj lekarze w Łodzi zarabiają bardzo mało, ale wystarcza im na przeżycie. Gdy kończyłem staż pensja lekarza nie wystarczała na wynajem mieszkania, jedynie na wynajem pokoju. To nie jest miłe i motywujące, szczególnie w przypadku młodej osoby, która jest świeżo po studiach, pełna pozytywnego nastawienia do życia i chęci do pracy. Tymczasem całą pensję wydawałem na pokój.
W wakacje przez przypadek dostałem od znajomej lekarki propozycję pracy, zacząłem zajmować się badaniami leków. To była ciekawa praca w środowisku międzynarodowym, a przy okazji – bardzo dobrze płatna. Nabrałem tam doświadczenia i zacząłem rozwijać własną firmę, która się tym zajmowała.
Później poznałem żonę, która jest też stomatologiem i postanowiliśmy stworzyć własny gabinet. Wszystko zaczęło się od tego, że żona chciała w tamtym czasie zrobić podyplomowe studia z kosmetologii. Stwierdziłem, że skoro otwieramy gabinet, warto wyposażyć go od razu w odpowiedni sprzęt, nie tylko stomatologiczny. Od dziecka interesowała mnie technika i lasery. Zacząłem kupować sprzęt. Później chodziłem na kongresy i rzeczywiście zafascynowała mnie ta działka medycyny. Zdecydowałem się na studia podyplomowe. Żona w tym czasie zrezygnowała i wybrała ortodoncje. Byłem trochę zły, bo poczyniliśmy duże inwestycje w sprzęt, który kupowałem głównie z myślą o niej. Zostałem więc z nowym gabinetem sam i postanowiłem działać.
Co najbardziej podoba się panu w medycynie estetycznej?
Nie jestem z rodziny, w której wszyscy w jakiś szczególny sposób dbali o urodę. Zaczynając przygodę z tą dziedziną medycyny byłem przekonany, że daje niewielkie efekty, jest taką trochę zaawansowaną kosmetologią. Ale ponieważ kupiłem sporo urządzeń, starałem się je gruntownie przetestować. Zauważyłem, że jest to ciekawe i stanowi
wyzwanie. Dlaczego zainwestowałem w wiele technologii jednocześnie? Żeby umieć też cofnąć efekty zabiegów. Jestem osobą odpowiedzialną, a miałem wtedy jeszcze niewielkie doświadczenie. Tego, jak ich używać, uczyłem się w praktyce, bo okazało się, że teoria się nie sprawdza.
Pamiętam pierwszą pacjentkę z pojedynczą blizną po ospie. Wykonałem jej kilka zabiegów, a efektu nie było. Zacząłem to analizować, długo zastanawiałem się co zrobiłem źle, skoro w publikacjach jest napisane że efekt być powinien. Moim błędem było wtedy to, że opierałem się wyłącznie na przekazie marketingowym. Medycyna estetyczna to jedna z trudniejszych dziedzin, bo nie ma standardów, aktualnych podręczników, brak nowej wiedzy. Jest ciekawa, ale trudna, bo każdy organizm może zareagować inaczej. Po tej pacjentce miałem chwile zniechęcenia. Udało mi się jednak usunąć tę bliznę, ale w inny sposób. Taki, który wymyśliłem sam.
Wiele osób twierdzi, że medycyna estetyczna nie jest tak naprawdę medycyną. To prawda, że nie ratuje ona życia, ale przecież według definicji WHO, zdrowie to stan gdy człowiek dobrze czuję się ze sobą. A jest tyle defektów urody, które pogarszają samopoczucie. Człowiek z małymi ustami może czuć się z tego powodu źle. Trądzik różowaty daje przerośnięty nos, a ten może dawać kompleksy. Kiedyś otyłość było przywarą, a nie chorobą, dziś jest inaczej i ona również może powodować depresję.
Czym najbardziej lubi się pan zajmować w tej dziedzinie?
Lubię zabiegi, które dają przewidywalne efekty. To nie jest łatwe. Branża medycyny estetycznej dynamicznie się zmienia. Nie można się nią znudzić i popaść w rutynę, bo jest tyle metod, problemów klientów. To bardzo twórcza
dziedzina, a i możliwości kombinacji zabiegów jest mnóstwo. Gdy powiększam usta to przecież nie dbam o to tylko, żeby wyglądały równo, ale żeby wyglądały ładnie i pasowały do danej osoby. Uważam, że żeby wejść na wyższy
poziom medycyny estetycznej potrzeba ok. 5- 6 lat doświadczenia, widzę to po swojej pracy.
Oczywiście można wykonywać drobne zabiegi, ale żeby mówić o kompleksowym działaniu potrzeba jest więcej czasu. Ważny jest też dostęp do większości metod, aby dopasować te odpowiednie dla pacjenta. Bardzo istotne jest zrozumienie oczekiwań pacjentów, bo nie są oni w często powiedzieć jak konkretnie chcą wyglądać. Łatwiej
im mówić o tym jak nie chcą wyglądać. Trzeba umieć ich dobrze zrozumieć, żeby całkowicie spełnić oczekiwania.
O ile lat według pana można dziś odmłodzić twarz w gabinecie medycyny estetycznej?
To zależy od tego czy mówimy o młodszym wyglądzie tylko na zdjęciu, czy w rzeczywistości. Jeśli chodzi o zdjęcie,
po odpowiednich zabiegach i nałożeniu make-upu, buzia może wyglądać młodziej nawet i o 20-30 lat. Takie
fotografie „przed” i „po” są często wykorzystywane przez producentów kwasu hialuronowego lub kliniki medycyny
estetycznej, np. na Instagramie. Jednak mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, bo jeśli mówimy o wyglądzie najbezpieczniej jest odmłodzić kogoś maksymalnie o 1o-15 lat. Sztuką zrobić to tak, aby nikt się nie zorientował, że maczał w tym ręce lekarz. Żeby uzyskać taki efekt nie wystarczy pojedynczy zabieg. To proces, który składa się z wielu zabiegów, więc nie jest też tani. Jeśli jednak ktoś chce się odmłodzić bardziej, pojawią się efekty sztuczności, np. podczas uśmiechania się skóra będzie nienaturalnie się zaginała.
Twarz jest bardzo specyficzną częścią ciała, na nasz mózg ma zakodowane wzorce twarzy – ładnej, brzydkiej, starej, młodej. Czytamy inne twarze podświadomie. Między innymi dlatego też w medycynie estetycznej ważna jest naturalność. Moim zdaniem jeśli ktoś chce wyglądać naturalnie i młodo, powinien ograniczyć zabiegi wypełniające na bazie kwasu hialuronowego. Ale to moje osobiste spostrzeżenie.
Kiedyś uważałem, że do 35 roku życia nie ma sensu zajmować przeciwstarzeniową medycyną estetyczna. Dzisiaj myślę inaczej. Lepiej zaczynać około 30., ale bardzo ostrożnie i umiejętnie, bo odmładzać się można w każdym wieku. Do mojego gabinetu przychodzą ludzie młodzi i starzy. Mój najmłodszy pacjent miał 8 miesięcy, a najstarszy – 89 lat.
Faktycznie bardzo duża rozpiętość wiekowa. Kim byli ci pacjenci?
Pierwszy to chłopiec, który zaczął raczkować i zalał się wrzątkiem. Usuwałem mu blizny poparzeniowe. A drugi
to starsza pani – była młoda duchem i mimo wieku bardzo energiczna i szczupła. Powiedziała, że bardzo przeszkadzają jej rozszerzone naczynka na nogach. Ponieważ chodzi w krótkich spodenkach latem, to nie może już na te naczynka patrzeć. Jak widać medycyna estetyczna jest dla wszystkich.
Czy często przychodzą do pana gabinetu pacjenci z zaburzeniami osobowości?
Na szczęście nie. Mam bardzo świadomych pacjentów, którzy wiedzą że w medycynie estetycznej liczy się systematyczność. Takich z typowymi zaburzeniami dysmorfobicznymi raczej nie miewam, z lekkimi zaburzeniami trochę tak, z zaburzeniami psychicznymi też. Mam na szczęście dość silną osobowość i dar przekonywania. Jestem w stanie przekonać kogoś do tego, żeby nie wykonywał zabiegu.
Oczywiście w gabinecie lekarza medycyny estetycznej pojawiają się osoby w tzw. depresji częściowej, czasowej, wynikającej np. z rozwodu. Takim pacjentom można wmówić wiele rzeczy, bo oprócz obniżenia nastroju mają również zmniejszone poczucie wartości. W ich przypadku staram się wykonać absolutne minimum, jeśli chodzi o zabiegi, ale też pozwalam im się wygadać i wyciszyć. Oczywiście takiej osobie można bardzo łatwo wmówić, że trzeba poprawić usta, policzki, zrobić botoks, odmłodzić szyję, wyszczuplić podbródek i od razu będzie wyglądała o niebo lepiej. Mąż do niej wróci, albo dzięki zabiegom zaraz znajdzie lepszego. Nie wolno tego wykorzystywać.
Mam jedną pacjentkę z dysmorfofobią, którą często przyjmuję, czasem nawet raz w tygodniu. Nie mogę jej odmówić, bo gdy to robię, idzie do innego gabinetu, gdzie robią jej wiele niepotrzebnych zabiegów na życzenie. Potem z płaczem wraca do mnie, że znowu nie wytrzymała i odwracamy efekty zabiegu. Rozpuszczam, koryguję, uzupełniam. Ale to, że ją przyjmuję, wynika z empatii. Jest mi jej szkoda.
Jak pan uważa, w jakim kierunku zmierza medycyna estetyczna?
Powiem z wielkim smutkiem i zażenowaniem, że nie idzie w żadnym kierunku, obecnie dryfuje. To wynika z paru czynników. Rynkiem medycyny estetycznej rządzą dystrybutorzy i producenci sprzętów oraz produktów medycyny estetycznej. Oni kreują trendy i potrzeby, nie zawsze słuszne. Nie ma dużych i wpływowych instytucji, które wpływają na świadomość tej branży. Bariera bycia dystrybutorem chińskiego sprzętu jest żadna, sprzedaży tych rzeczy też jest żadna, bo nie ma regulacji prawnych. W Polsce każdy może być dystrybutorem każdego sprzętu. Przez to jest mnóstwo nieprawdziwych wiadomości o skuteczności bardzo tanich zabiegów. Nie ma prawie konsekwencji za źle wykonane zabiegi, bo pacjenci się boją zgłosić do sądu, a winnym trudno udowodnić winę.
Dewaluuje się definicja i pojęcie społeczności medycyny estetycznej. Niechlubne wielkie usta i policzki – to niestety wciąż podstawowe skojarzenie z naszą branżą. Jest coraz więcej powikłań, nie ma dnia gdy czegoś nie koryguję lub rozpuszczam, bo medycyną estetyczną zaczynają się zajmować osoby coraz mniej kompetentne.
Rozwiązaniem jest ustanowienie w końcu nowych regulacji prawnych, które wyraźnie określą kto może się tą dziedziną zajmować. Na to czekamy z niecierpliwością.